Wyciągnął miecz z ostatniego wroga. Rozejrzał się dookoła. Wokół leżały ciała poległych. Bronie leżały porzucone na ziemi, niektóre wbite w ziemię. Ocenił straty. Byli wstanie iść dalej. Dowódca zebrał wszystkich do siebie.
- Straciliśmy dziś wielu ludzi, ale to nas nie powstrzyma. Musimy iść dalej. - Powiedział dowódca.
- Jesteśmy zmęczeni. - oznajmił jeden z rycerzy.
- Niedaleko jest wieś, zatrzymamy się tam na chwilę. - postanowił dowódca.
Ruszyli. Wielu zginęło, zawsze tak jest, w każdej bitwie. Czy to kiedykolwiek się skończy? Ta wojna się skończy a wkrótce rozpocznie się kolejna. I tak w kółko. Za każdym razem tak wielu ludzi będzie umierać. Tak wiele niepotrzebnej śmierci. I w imię czego? Ci którzy siedzą sobie bezpiecznie za murami zamków wysłali nas tu na śmierć. Nie wiadomo ilu z nas wróci.
Wioska była niewielka, ledwie kilka chat. Ludzie w wiosce nie pałali do nich sympatią. Od razu wiedzieli co się stanie. Rycerze zaczęli przeszukiwać w poszukiwaniu żywności. Znaleźli niewiele, wystarczy im to na dwa dni drogi. Ruszyli. Kiedy szli przez kanion jeden z rycerzy krzyknął: “Wrogowie!”. Rycerz wskazywał na oddział zbliżający się do nich. Inny z rycerzy zauważył drugi oddział zamykający im drogę ucieczki. Byli w pułapce. Chwycili za broń i ruszyli do walki. Nie zastanawiali się nad liczebnością wroga. Nie mieli wyboru. Szczęk broni i krzyki wypełniły kanion. Co chwilę ktoś padał na ziemię. Nadzieja znikała. Każdego pokonanego wroga zastępował kolejny. Dowódca patrzący na umierających rzucił się z gniewem na przeciwników zabijając jednego po drugim. Wrogowie zaczęli się wycofywać zaskoczeni siłą dowódcy. Kiedy dowódca przegnał wrogi oddział, rzucił się na pomoc swoim rycerzom. Wielu martwych leżało już na ziemi. Na nogach trzymało się już tylko trzech. Zebrali z pola bitwy co się dało. Musieli kontynuować podróż. Nie szli już w kierunku wrogich ziem. Starali się dojść do najbliższej osady. Wyruszając byli pewni swoich sił a teraz zostało ich tylko czworo ledwo trzymających się na nogach. Nie docenili przeciwnika.
Dowódca pamiętał jak jeszcze niedawno przytulał swoją żonę zapewniając, że wróci. Pamiętał wzrok swojego syna, który chciał pójść w jego ślady. Może już nigdy ich nie zobaczy. Dowódca, który pozwolił umrzeć swoim rycerzom a sam wrócił żywy. To hańba, zawiódł swoich żołnierzy i swojego syna. Dowódca przerwał swoje rozmyślanie, kiedy usłyszał brzęk uderzającej o ziemię zbroi. To jeden z jego rycerzy padł na ziemie. Reszta rzuciła się na pomoc, ale nic już nie zdołali zrobić. Stracili kolejnego kompana. Reszta popatrzyła się na dowódcę, on jednak nic nie powiedział, przetarł tylko czoło i dał znak by ruszać dalej. Każda śmierć rycerza z jego oddziału sprawiała mu ogromny ból. Rodziny każdego z nich załamią się i pewnie jeszcze zrzucą na niego winę. Chętnie umarłby za nich, ale teraz już nic nie zmieni. Musi wrócić do domu choćby z tą dwójką jaka pozostała. Chociaż ci dwaj rycerze mają jeszcze życie przed sobą. Kiedyś mogą stać się lepszymi dowódcami niż on.
W krótce zobaczyli przed sobą osadę. Nie były to ani ziemie wroga ani sojusznika, nie wiedzieli czego się spodziewać. Niestety okazało się, że mieszkańcy osady nie spodobało się trzech uzbrojonych wojowników idących w ich stronę. Dowódca podniósł białą flagę, ale zaraz poleciała w ich stronę strzała. Potem kolejna i kolejna. Troje wojowników szybko schowało się za skałami. Poza tą osadą nie ma miejsca, gdzie udałoby im się dojść. Byli już zbyt wyczerpani. Naglę z za skały wyłonili się wojownicy osady, którzy rzucili się na potencjalnych wrogów. Nie było szans na pokonanie ich. Odbijając ciosy wycofywali się w stronę dzikiego lasu. Dowódca zarządził, że spróbują ich tam zgubić. Udało się im wbiec między drzewa i krzewy, ale jeden z nich potknął się i już po chwili leżał z wbitym w plecy ostrzem. Dowódca z ostatnim żołnierzem uciekali dalej i kiedy już nie mogli, padli chowając się między zarośla. Słyszeli, jak wrogowie rozcinają krzewy dookoła. Kolejny rycerz padł martwy, i znów nie był to dowódca. Nie był w stanie go uratować, zasłonić czy odbić cios przeciwnika. Znów zawiódł i został już tylko z ostatnim z swojego oddziału. Odgłosy wokoło ucichły. Dowódca zobaczył jak jego rycerz zbiera z krzaka jakieś jagódki i uderzył go w bok a ten upuścił wszystko.
- Co ty wyprawiasz? - Zapytał zdenerwowany dowódca. - To może być trujące.
- Jeśli nic nie zjemy to i tak umrzemy, nie wzięliśmy prawie nic po walce w kanionie, żołądek mi się ściska. - odparł rycerz.
- Przeżyjesz, bywałem już na wyprawach, gdzie nie jadło się przez kilka dni. - powiedział dowódca.
- W kilka dni nie wrócimy na nasze ziemie. Gdzie pójdziemy? Skąd weźmiemy jedzenie? - pytał z irytacją rycerz.
- Coś wymyślę. Nie podważaj moich decyzji. - uciszył go dowódca.
Dowódca wstał i zaczął iść rozcinając zarośla. Ostatni rycerz szedł za nim. Nie byli pewni czy wrogowie jeszcze tu są czy już pomyśleli, że uciekli i nie warto ich gonić. Okazało się jednak, że odeszli z innego powodu. Na wojowników wyskoczył tygrys odrzucając dowódcę w bok po czym rzucił się na rycerza. Odrzucony w bok dowódca patrzył się zszokowany jak tygrys masakruje jego ostatniego rycerza. Gdy zrozumiał co się dzieje podniósł się i pobiegł resztką swoich sił przed siebie. Dotarł do klifu. Słyszał odgłosy tygrysa z lasu. Pozostał sam. Wszyscy inny stracili życie. Nie był w stanie ocalić żadnego ze swoich rycerzy. Popatrzył się w dół. Klif był wysoki. Kim teraz jest? Dowódcą? Bez oddziału? Bez rycerzy? Nie jest już dowódcą. Jest bezbronnym wobec losu człowiekiem. Wszystkie te walki doprowadziły go właśnie tu. Wyciągnął swój miecz i podszedł bliżej klifu. Dało się słyszeć ryk dobiegający z lasu, ale on już nie słuchał. Przyłożył sobie miecz do piersi i pochylił się do przodu.